James po rozstaniu z Ashley nadal czuł wyrzuty sumienia, ale nie żałował swojej decyzji. Ten związek to była pomyłka, która nigdy nie powinna się wydarzyć. Wolał pozostać w jej oczach draniem, aby szybciej się z niego wyleczyła. Wiedział, że w tym pseudo związku było coś nienaturalnego, coś chorego. Mimo całej tej sytuacji Ash była na drugim miejscu w jego głowie, ponieważ cały czas myślał o nowo poznanej koleżance. Słyszał o niej same dobre rzeczy, ale w jego wcześniejszych wyobrażeniach była zupełnie kimś innym. A ta prawdziwa Sam jest idealna, jak dokładnie odwzorowanie jego indywidualnego gustu. James siedział przy stoliku z przyjaciółmi zadowolony. Wiedział, że niebawem ma przyjść, bo przychodziła do szkoły codziennie o tej samej porze, czyli na długiej przerwie. Powinien przejmować się Kendallem i Carlosem, którzy siedzieli przybici, ale od pewnego czasu nie potrafił, co sam uważał za egoistyczne. [ A przecież każdy może sobie pozwolić na odrobinę egoizmu, prawda?]
- A co ty się tak odstroiłeś?- spytał Logan Maslowa.
- No tak, ale dziś wyglądasz tak inaczej. Ciekawe czemu. Może dlatego, że Sam ma przyjść?- w tej chwili przyjaciel poczerwieniał na twarzy.- A jednak! Ona ci się podoba!
- Cicho!- zdenerwował się i rozejrzał.- Chcesz żeby ktoś to usłyszał? A nawet jeśli to co? Nie może mi się podobać? Nie ma chłopaka chyba.
- Chyba.- zaśmiał się.
- Zajmij się sobą.- burknął.
- Cześć, chłopaki.- po chwili dosiadła się do nich Sam. James na jej widok po prostu się rozpłynął, a Logan miał z tego ubaw.- A gdzie jest Kat? Albo Jenny?
- Jenny ostatnio spędza czas ze swoimi koleżankami.- powiedział Henderson nie bardzo własśnie rozumiejąc czemu.- A Kat nie ma dziś w szkole.
- A to dziwne. Nic do mnie nie pisała.
- Bo nawet nie wiesz pewnie czy ma jeszcze telefon.- Kendall po raz pierwszy zabrał głos.- Jej ojczym nas nakrył i od tamtego czasu nie ma z nim kontaktu.- mina blondynki spoważniała. Dobrze wiedziała co działo się u niej podczas takich sytuacji. Po większych aferach uciekała z domu do niej, aby się wyżalić. Była zdziwiona, że tym razem przyjaciółka nawet jej o tym nie poinformowała. To nie było dla niej normalne.
- O Boże... jest źle. I to bardzo źle.- stwierdziła.- Postaram się z nią nawiązać jakiś kontakt. Ale przykro mi Kendall, że tak wyszło. Katelyn była z tobą naprawdę szczęśliwa.
- Wiem, ale to, o czym oboje się dowiedzieliśmy.- schowała twarz w dłonie. Sam spojrzała pytająco na resztę. Carlos żył swoim światem a Logan wyminął ją spojrzeniem i odkaszlnął. James stwierdził, że on jej to powie.
- Jesteś jej przyjaciółką, to pewnie wiesz, że jej mama nie żyje.
- Tak. Zawsze kiedy o niej mówiła, była bliska płaczu.
- Carter zdradził im po latach kto ją zabił, a był to ojciec Kendalla...- wyznał. Sam od razu spojrzała na blondyna, którego twarz nadal była zamaskowana za dłońmi. Mogła się tylko domyślać jaki ma wyraz twarzy i o czym teraz mógł myśleć.
- Jezu...- potem zaniemówiła na chwilę.- To takie...ciężkie... Wiecie co? Może ja już pójdę. Odwiedzę ją. Może będzie chciała gadać. Mam nadzieję, że jej ojczym jest w pracy, bo szczerze to Kendall nie jest jedyną osobą, której nie znosi.- poprawiła torebkę i wstała.
- Sam?- odezwał się nagle Kendall.
- Tak?
- On powiedział, że może się pożegnać z tą szkołą.
- Nie zrobi tego jeśli jego matka się o tym dowie.- wymusiła uśmiech próbując go jakoś pocieszyć.
- Chodź, odprowadzę cię.- James również wstał od stolika. Zaskoczona dziewczyna przytaknęła. Opuszczając stołówkę z Maslowem, jej wzrok przez przypadek skrzyżował się z Ash. Hattaway spiorunowała ja spojrzeniem, a Sam odwróciła wzrok.- Coś się stało?- spytał nic nie podejrzewający szatyn.
- Niee nic. Chodźmy już.
- No dobrze.- wzruszył ramionami. Nie wiedział o czym zacząć kolejny temat rozmowy, więc zadał ogólne pytanie.- I jak? Kto by pomyślał... taki kocioł.
- A dorośli mówią, że tylko oni maja poważne problemy, prawda?
- Dokładnie! Moja mama zawsze mi to powtarzała i jęczała, że chce znowu być taka młoda jak ja.
- Może kiedyś było inaczej, ale w dzisiejszych czasach każdy ma problemy. Jak się okazuje... nawet dzieci z przedszkola.
- Kendall I Katelyn powinno być ze sobą, Ja myślę, że to nie jest przeszkoda. Na początku jest to szokujące, ale to przekichane... On się o wszystko oskarża, chociaż jest niewinny.
- No to już zależy od charakteru.- zatrzymała się przy bramie.- Dzięki za odprowadzenie mnie do wyjścia. Ty już zmykaj, bo się spóźnisz.
- Eeeh, nie chcę tam wracać. Może chciałabyś się ze mną gdzieś przejść?
- A zajęcia?
- Mam teraz ostatnie zajęcia tańca. Zresztą nogi mnie bolą, to co ja zatańczę.- uśmiechnął się.
- Skoro cię nogi bolą to na pewno chcesz się przejść?- zapytała żartobliwie. Maslow został złapany w pułapkę.
- A ciebie już nie boli noga?- uniknął odpowiedzi.
- To może gdzieś usiądźmy. Tak będzie najlepiej.
Tego czasu nie spędzili tak spokojnie jak zapowiadali. Zamiast siedzieć spokojnie i napawać się piękną, słoneczną pogodą, spędzili ostatnie pół godziny na zabawie. Korzystali z placu zabaw zatracając się w rozrywce, bawiąc jak małe dzieci, jak dorośli, którym odebrano dzieciństwo. Jedyne dźwięki jakie wydawali z siebie były to szczęśliwe śmiechy oraz zawołania. Poczuli się jak małe dzieci. Była to pewnego rodzaju odskocznia od tego wszystkiego, co ich otacza.
- Czasami zrzędzę tak jak dorosły i też chciałabym być małym, beztroskim dzieckiem.- odsapnęła Sam siadając na huśtawkę. James zajął sobie drugą po jej lewej stronie.
- Ja też. Ale tak sobie myślę, że warto pogodzić się z tym, że się starzejemy i trzeba być przygotowanym na trudności losu.
- Dokładnie, ale... zresztą nieważne.- zrezygnowała z mówienia.
- Co?
- Nic, nic. Wiesz co?- postanowiła zmienić temat.- Jak poznałeś Kendalla i swoich przyjaciół. I Kat?
- Ach... z moimi kumplami znamy się od bardzo dawna, od najmłodszych lat. Najpierw poznałem Carlosa. Przyczyniał się do tego, że większość moich mlecznych zębów wypadało za jego udziałem.- zaśmiał się.- Lubiliśmy ekstremalne rozrywki. Logan też się lubił z nami bawić, ale zawsze był ostrożniejszy i bał się ryzyka, a Kendall... Pamiętam ten dzień kiedy pierwszy raz go zobaczyliśmy. Bawiliśmy się wtedy w wojny galaktyczne naparzając gałęziami. Przyszedł na plac zabaw taki samiuteńki, taki... smutny...przybity. Na początku próbowaliśmy nie zwracać na niego uwagi i bawić się dalej, ale w jego zdołowanym spojrzeniu było coś co łapało mnie za serce. Miał takie spojrzenie zupełnie nie jak u małego dziecka, a u większego człowieka, który swoje już trochę przeżył. Zresztą od zawsze był dojrzalszy, nawet od Logana. Mieliśmy niespełna siedem lat kiedy go poznaliśmy. Poprosiłem Logana wtedy, aby do niego podszedł i zapytał czy się coś nie stało, bo może by się przestraszył nas wszystkich na raz. Logan podszedł do niego, a my z ciekawością patrzyliśmy. Jednak po chwili wrócił. Chcieliśmy zapytać co się stało, ale zauważyłem, że ten blondowłosy chłopiec miał łzy w oczach. Już miałem się złościć na Logana, że go zdążył obrazić, choć nie chciało mi się w to wierzyć. Wyjaśnił dopiero chwilę później, że tylko zapytał co u niego słychać. Nawet nie zdążył zaprosić do zabawy, bo ten miał zeszklone oczy. Sam Logan się wystraszył, że to przez niego. Postanowiliśmy go zostawić. Przychodziliśmy na plac zabaw codziennie i codziennie on tam siedział. Przeważnie od dziewiątej do szesnastej huśtając się albo siedząc na bujanym koniku. I tak całe trzy dni. Siedział nie odzywając się. Czasami śpiewał coś przed nosem i za każdym razem była to jedna krótka piosenka o ... chmurkach słoniach.
- Katelyn też mi ją śpiewała raz.- musiała wtrącić przejęta tą historią.
- No... ale wracając do historii, czwartego dnia to ja osobiście do niego podszedłem i zapytałem się czy z nami nie zagra, bo potrzebowaliśmy pary. Na początku nie miał ochoty, ale widząc jak my się bawiliśmy, po dziesięciu minutach sam dołączył. I tak już zostało, że bawiliśmy się w czwórkę. Trochę zajęło mu to. Bał się przed nami otworzyć, a dopiero pół roku po tym jak nas poznał, powiedział, że jesteśmy jego pierwszymi kolegami i powiedział nam o swojej przyjaciółce, za którą tęskni. Bał się, że już nigdy jej nie zobaczy. Pomogliśmy mu w tym. Potem poznaliśmy prawdziwego Kenda, zostaliśmy przyjaciółmi. Teraz wiemy, że ta piosenka to była ich piosenka, a ten czas kiedy go poznaliśmy to było tak niedawno od kiedy widział ją po raz ostatni.
- Jak się na to patrzy, to jest to wzruszająca historia.
- A nawet.- przytaknął.- A Kat poznałem, bo Kendall ciągle o niej gadał i on ją nam przedstawił. Obudziło się w nim takie dziecko. Widać, ze był zakochany od pierwszego wejrzenia.
- Ja nie mam takiej historii. Katelyn poznałam na zajęciach. Usiadłyśmy w jednej ławce, bo już nie było miejsca. I może nie jest to tak ciekawe, ale połączyła nas niezwykła przyjaźń.
- To dobrze, bo człowiek bez przyjaciela to wariuje. A mogę zadać ci pytanie?
- No jasne.
- To znaczy mnie więcej wiem o co biega, ale dlaczego nie chodzisz do szkoły?
- Ah...- dziewczyna się zmieszała.- Przed zakończeniem drugiego roku miałam w szkole wypadek. Spadłam poważnie ze schodów. Pamiętam ten ból, to jak nie mogłam podnieść się z ziemi. Miałam złamaną nogę i to tak poważnie, że była potrzebna operacja. Byłam zrozpaczona. Przecież ja jestem tancerką. Byłam najlepsza w grupie baletowej i w tym roku miałam prowadzić własne przedstawienie. Pani Hemingway mnie uwielbiała...
- To ona kogoś lubi? Bo mnie to nienawidzi.
- A widzisz...- spojrzała na niego.
- Co było dalej?
- Lekarz powiedział mi, że nie będę mogła tańczyć. Przynajmniej przez jakiś czas. Pół roku miałam nogę w gipsie. Nadal chodzę na rehabilitację. Wiele specjalistów mi mówi, że kiedyś będę mogła tańczyć, ale ja nie mogę czekać. Nie dam rady tyle czekać.- zasmuciła się.- Nauczanie domowe, tej teorii, to nie jest to, czego chciałabym się tylko uczyć. Jestem w stanie zdać egzaminy teoretyczne, ale praktyczne... bez nich... jestem nikim. To wszystko poszło na marne. Nie miałabym szans na dobre studia, ale z tym się już dawno pogodziłam.
- Nie można porzucać marzeń.
- Wiem, ale czasami trzeba. A jeśli już jesteś pewien, że nic z tego nie będzie, to po co się starać? Trzeba zaakceptować sytuację.
- Poddałaś się.- stwierdził.
- Może się poddałam, ale zrobiłabym wszystko żebym mogła chociaż ten jeden raz zatańczyć na scenie przed ludźmi. Myślisz, że jeszcze się nacieszę tym?
- Musisz zacząć wierzyć w siebie.
- Wiara...- westchnęła.- Wiesz co? Ja będę już wracać do domu. Niedługo będę musiała iść do lekarza.
- No dobra. Odprowadzę cię.- wstał.
- Nie trzeba. Sama pójdę. Ale dzięki za rozmowę. Jesteś naprawdę fajny.- nie wiedziała czy to zrobić, ale odważyła się pocałować go w policzek.- Do zobaczenia, James.
- Pa...- pomachał do niej na do widzenia. Rozmarzył się po tym drobnym całusie. Czuł się tak jakby miał zaraz odlecieć gdzieś do góry i już nie wrócić, zupełnie jak opuszczony balon z helem. Bardzo dobrze czuł się w jej towarzystwie. Chyba się w niej zakochał. Nagle zebrał się w sobie. Wstał i postanowił ją dogonić.- Sam! Sam!
- Co się stało?- spytała zaskoczona.
- Zapomniałem o czymś.- wziął głębszy wdech. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.[ Raz kozie śmierć, James!] Pocałował dziewczynę prosto w jej pełne, miękkie usta. Po chwili odkleił się od niej nie wiedząc czy dobrze zrobił. Sam spojrzała mu prostu w oczy.
- Nie żałuj niczego.- następnie sama go pocałowała. Na koniec uśmiechnęła się.- Naprawdę muszę iść.- zadowolony stał w miejscu i obserwował jak odchodzi.
Tymczasem Lucas korzystał z tego, że jego matka poszła na zakupy. Po tym jak dowiedziała się o jego orientacji, każdy dzień wygląda tak samo. Najpierw z samego rana wymiana dziwnych spojrzeń, potem ta niezręczna siła, następnie namowa matki na rzekomą pomoc, a to wszystko kończy się sprzeczkami. Bolało go to, że nie mogła dalej tego zaakceptować. W tym wszystkim pomagał mu Mitch. Bardzo cieszył się z tego, że znowu są razem, jednak byłoby wszystko dobrze gdyby miał poparcie ze strony swojej rodzicielki.
- Może chcesz żebym cię odprowadził?- spytał Mitcha gdy razem przeszli do korytarza.
- Nie będzie takiej potrzeby.- odpowiedział.- Twoja matka może wrócić w każdej chwili. Lepiej może będzie jeśli znajdzie cię w domu.
- Wiesz... ostatnio tyle się dzieje, że nawet przestała być taka nadopiekuńcza.
- Jak to? Czy to tylko o ciebie chodzi?
- Właśnie nie. O Jenny też. Jeśli o nią chodzi to wiesz... chodzi też o jej ojca. A ja to ja. Może nam odpuściła. Zdjęła ten śmieszny monitoring... Zdała sobie sprawę, że nie ma nad nami kontroli. Gdybym wiedział, że to tak szybko pójdzie to wcześniej bym jej powiedział. Nawet jeśli mielibyśmy się teraz do siebie nie odzywać.- przeczesał ręką swoje włosy.
- Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że jestem z tobą.- złapał go za rękę.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.- w tym momencie zadzwonił dzwonek, a ponieważ znajdował się blisko głowy Mitcha, ten aż podskoczył.- Kto to? Twoja matka?- przestraszył się.
- Zobaczę...- spojrzał przez wizję.- Kurdę, będzie problem. To David.
- Jaki David?
- Z naszej szkoły. Może lepiej wyjdź drugim wyjściem.
- Ok.- cmoknął go w policzek i wyszedł szybko drugimi drzwiami. Dzwonek znów zadzwonił. Lucas wstrzymał powietrze. Nie wiedział czy dobrze robi otwierając mu drzwi, jednak zaryzykował.- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Lucas.- odpowiedział. Mimo, że nie był jego nauczycielem, to doskonale wiedział kim jest.- Jest może twoja mama?
- Nie ma jej, ale tak szczerze mówiąc to nie wiem czy to dobrze, że pan tu przyszedł. Nie będzie zadowolona.
- Domyślam się, ale kiedyś w końcu muszę z nią porozmawiać. Bardzo mi na tym zależy.- dopiero teraz zorientował się, że trzyma bukiet kwiatów w ręce. Lucas spojrzał na piękną wiązankę i połączył fakty.
- To może niech pan wejdzie i zaczeka na nią w salonie.
- N-naprawdę mogę?- zdziwił się.
- Zapraszam.- rozchylił drzwi.- Niech pan sobie usiądzie.
- Nie będzie problemu?- zapytał wycierając buty.- Słyszałem jeszcze chyba Mitcha przez drzwi jeśli jeszcze kojarzę jego głos.
- Słyszał pan?- przestraszył się, że słyszał ich wyznanie.
- Znam to spojrzenie. Nie musisz się bać. Możesz mi ufać...
- To nie pana sprawa.- odrzekł sucho.- Wstawię kwiaty do wazonu.- bardziej je mu zabrał niż wziął. Podszedł szybkim krokiem do kuchni i wlał wody do naczynia. Nauczyciel speszył się jego zachowaniem.
- Przepraszam, ale starałem się być jak najbardziej delikatny.
- To ja przepraszam, panie Com...Torrensel, eh.- złapał się za głowę, bo o mało co, aby się pomylił. Znaczy i tak nie popełnił błędu, ale oboje rozumieli o co chodzi.
- Nie ma problemu. I możesz mi mówić David.
- Myślę, że szybko się nie przyzwyczaję. W sumie to pierwsza nasza taka rozmowa. Prawie pana nie znam.
- W sumie to prawda.- przytaknął.
- To może zaczniemy od szklanki herbaty?- spytał.
- Chętnie.- odpowiedział. Dopóki nie zaparzyła się woda, oboje milczeli. David pozwolił sobie rozejrzeć się po pięknym mieszkaniu. Oglądał zdjęcia. Szczególnie zainteresowało go to gdzie jest na nich Lidia ze swoimi jeszcze wtedy pięcioletnimi dziećmi.
- Proszę.- podał mu filiżankę.
- Dziękuję.
- Mogę wiedzieć o czym pan chce rozmawiać z moją mamą skoro przyniósł jej pan kwiaty?
- Chciałbym wszystko poukładać, naprawić...
- Nawet jeśli to wina leży po jej stronie?- zdziwił się.
- Nie wiem czy wiesz, ale nadal mi na niej zależy. Marzy mi się, że będziemy razem i będziemy dobrą rodziną. Nie mam zamiaru zastępować ci ojca, ale chciałbym, abyś mnie zaakceptował. W sumie po co ja cię o to proszę skoro pewnie zostanę wyrzucony za drzwi.
- Akceptuję. Jest pan wporzo. Niech pan wie, że po tym jak tata umarł, mama jest bardzo samotna. Może po niej tego nie widać, bo próbowała zamaskować wszystko pracą, ale chcieliśmy nie raz z Jenny, aby kogoś sobie znalazła. Mimo to, że nie akceptuje mnie teraz, to ja chce dla niej dobrze.
- Masz problemy z Lydią?
- A kto nie ma... Wolałbym o tym nie rozmawiać. To dla mnie nadal delikatny temat.
- Ok. Jakby co to masz moje poparcie.
- Mam je u pana, a u swojej mamy nie. Co za ironia.- napił się herbaty.
- Jestem w końcu pedagogiem.
- Czemu drzwi są otwarte?- do domu wparowała Lydia. Gdy zobaczyła, że jej syn pije herbatę z Davidem, przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć.- Co ty tu robisz? Lucas, zostaw nas samych.- chłopak bez słowa wyszedł.
- Czekając na ciebie rozmawialiśmy. No i cześć tak w ogóle.
- Nie jesteś jego nauczycielem żeby z nim rozmawiać, nawet o szkole.- położyła torebkę na komodzie.- Po co przyszedłeś? Skąd znasz mój adres?
- Przecież mam do tego wgląd.- wstał.
- Życzę sobie, abyś więcej nie wykorzystywał tego.- założyła ręce.- I nie mamy o czym rozmawiać.
- Tak myślałem, że nie będziesz chciała. Jednak nie uważasz, że bez sensu jest to żebyś tak się zachowywała? Czy to nie ja powinienem być zły, że zataiłaś przed nami dziecko? To ty uciekłaś ode mnie. Chciałem dać ci wszystko i nadal chcę, bo nigdy nie przestałem cię kochać, Lydia.
- Wyjdź stąd tchórzu.
- To taki znalazłaś sobie powód? Może i żałuję tego, że nie rozegrałem tego inaczej, ale oboje zasługujemy na wspólne wybaczenie. Proszę, daj mi szansę.- podszedł do niej.
- Nie! Nie zbliżaj się do mnie. Wyjdź!
- Jak widzę jeszcze nie dojrzałaś do normalnej rozmowy.- zawiódł się.- A nie mamy już dwudziestu lat. Przyniosłem ci kwiaty. Cześć. Jakbyś zmieniła zdanie, to będę czekał.- następnie wyszedł. Lydia aż zamknęła drzwi na zamek gdy tylko David opuścił jej teren zamieszkania.
Złapała bukiet herbacianych róż. Gdy chciała je wyrzucić wypadł z nich mały liścik. Było na niej rozpoznawalne małe pismo.
Pamiętasz te kwiaty? Dokładnie takie same dałem Ci tej wyjątkowej nocy. Powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie dostałaś takich kwiatów i przez to stały się Twoimi ulubionymi. Uśmiechając się zaplotłaś sobie czerwoną wstążkę na nadgarstku patrząc na nią jak na diamentowy sznur. A ja wtedy chcąc powiedzieć Ci te dwa magiczne słowa, zacząłem się jąkać jak uczeń przed niezapowiedzianą odpowiedzią ustną. Ty dokładnie wiedziałaś co chcę Ci powiedzieć, ale czekałaś cierpliwie chowając swój piękny uśmiech za dłonią. Nie znaliśmy się długo, ale wiedziałem, że jesteś tą jedyną, która daje mi siłę. Gdy powiedziałem Kocham Cię... gdy złączył nas ten namiętny pocałunek... nie liczyło się już nic innego. Byłem w stanie oddać dla Ciebie wszystko. I wiesz co? Nic się od tamtej pory nie zmieniło. Kocham Cię. David.
Lydia nie mogła powstrzymać łez, które cisnęły się jej do oczu. Nawet tego nie kontrolowała. Odłożyła kwiaty i raz jeszcze przeczytała liścik z uśmiechem na twarzy.
- O Boże... jest źle. I to bardzo źle.- stwierdziła.- Postaram się z nią nawiązać jakiś kontakt. Ale przykro mi Kendall, że tak wyszło. Katelyn była z tobą naprawdę szczęśliwa.
- Wiem, ale to, o czym oboje się dowiedzieliśmy.- schowała twarz w dłonie. Sam spojrzała pytająco na resztę. Carlos żył swoim światem a Logan wyminął ją spojrzeniem i odkaszlnął. James stwierdził, że on jej to powie.
- Jesteś jej przyjaciółką, to pewnie wiesz, że jej mama nie żyje.
- Tak. Zawsze kiedy o niej mówiła, była bliska płaczu.
- Carter zdradził im po latach kto ją zabił, a był to ojciec Kendalla...- wyznał. Sam od razu spojrzała na blondyna, którego twarz nadal była zamaskowana za dłońmi. Mogła się tylko domyślać jaki ma wyraz twarzy i o czym teraz mógł myśleć.
- Jezu...- potem zaniemówiła na chwilę.- To takie...ciężkie... Wiecie co? Może ja już pójdę. Odwiedzę ją. Może będzie chciała gadać. Mam nadzieję, że jej ojczym jest w pracy, bo szczerze to Kendall nie jest jedyną osobą, której nie znosi.- poprawiła torebkę i wstała.
- Sam?- odezwał się nagle Kendall.
- Tak?
- On powiedział, że może się pożegnać z tą szkołą.
- Nie zrobi tego jeśli jego matka się o tym dowie.- wymusiła uśmiech próbując go jakoś pocieszyć.
- Chodź, odprowadzę cię.- James również wstał od stolika. Zaskoczona dziewczyna przytaknęła. Opuszczając stołówkę z Maslowem, jej wzrok przez przypadek skrzyżował się z Ash. Hattaway spiorunowała ja spojrzeniem, a Sam odwróciła wzrok.- Coś się stało?- spytał nic nie podejrzewający szatyn.
- Niee nic. Chodźmy już.
- No dobrze.- wzruszył ramionami. Nie wiedział o czym zacząć kolejny temat rozmowy, więc zadał ogólne pytanie.- I jak? Kto by pomyślał... taki kocioł.
- A dorośli mówią, że tylko oni maja poważne problemy, prawda?
- Dokładnie! Moja mama zawsze mi to powtarzała i jęczała, że chce znowu być taka młoda jak ja.
- Może kiedyś było inaczej, ale w dzisiejszych czasach każdy ma problemy. Jak się okazuje... nawet dzieci z przedszkola.
- Kendall I Katelyn powinno być ze sobą, Ja myślę, że to nie jest przeszkoda. Na początku jest to szokujące, ale to przekichane... On się o wszystko oskarża, chociaż jest niewinny.
- No to już zależy od charakteru.- zatrzymała się przy bramie.- Dzięki za odprowadzenie mnie do wyjścia. Ty już zmykaj, bo się spóźnisz.
- Eeeh, nie chcę tam wracać. Może chciałabyś się ze mną gdzieś przejść?
- A zajęcia?
- Mam teraz ostatnie zajęcia tańca. Zresztą nogi mnie bolą, to co ja zatańczę.- uśmiechnął się.
- Skoro cię nogi bolą to na pewno chcesz się przejść?- zapytała żartobliwie. Maslow został złapany w pułapkę.
- A ciebie już nie boli noga?- uniknął odpowiedzi.
- To może gdzieś usiądźmy. Tak będzie najlepiej.
Tego czasu nie spędzili tak spokojnie jak zapowiadali. Zamiast siedzieć spokojnie i napawać się piękną, słoneczną pogodą, spędzili ostatnie pół godziny na zabawie. Korzystali z placu zabaw zatracając się w rozrywce, bawiąc jak małe dzieci, jak dorośli, którym odebrano dzieciństwo. Jedyne dźwięki jakie wydawali z siebie były to szczęśliwe śmiechy oraz zawołania. Poczuli się jak małe dzieci. Była to pewnego rodzaju odskocznia od tego wszystkiego, co ich otacza.
- Czasami zrzędzę tak jak dorosły i też chciałabym być małym, beztroskim dzieckiem.- odsapnęła Sam siadając na huśtawkę. James zajął sobie drugą po jej lewej stronie.
- Ja też. Ale tak sobie myślę, że warto pogodzić się z tym, że się starzejemy i trzeba być przygotowanym na trudności losu.
- Dokładnie, ale... zresztą nieważne.- zrezygnowała z mówienia.
- Co?
- Nic, nic. Wiesz co?- postanowiła zmienić temat.- Jak poznałeś Kendalla i swoich przyjaciół. I Kat?
- Ach... z moimi kumplami znamy się od bardzo dawna, od najmłodszych lat. Najpierw poznałem Carlosa. Przyczyniał się do tego, że większość moich mlecznych zębów wypadało za jego udziałem.- zaśmiał się.- Lubiliśmy ekstremalne rozrywki. Logan też się lubił z nami bawić, ale zawsze był ostrożniejszy i bał się ryzyka, a Kendall... Pamiętam ten dzień kiedy pierwszy raz go zobaczyliśmy. Bawiliśmy się wtedy w wojny galaktyczne naparzając gałęziami. Przyszedł na plac zabaw taki samiuteńki, taki... smutny...przybity. Na początku próbowaliśmy nie zwracać na niego uwagi i bawić się dalej, ale w jego zdołowanym spojrzeniu było coś co łapało mnie za serce. Miał takie spojrzenie zupełnie nie jak u małego dziecka, a u większego człowieka, który swoje już trochę przeżył. Zresztą od zawsze był dojrzalszy, nawet od Logana. Mieliśmy niespełna siedem lat kiedy go poznaliśmy. Poprosiłem Logana wtedy, aby do niego podszedł i zapytał czy się coś nie stało, bo może by się przestraszył nas wszystkich na raz. Logan podszedł do niego, a my z ciekawością patrzyliśmy. Jednak po chwili wrócił. Chcieliśmy zapytać co się stało, ale zauważyłem, że ten blondowłosy chłopiec miał łzy w oczach. Już miałem się złościć na Logana, że go zdążył obrazić, choć nie chciało mi się w to wierzyć. Wyjaśnił dopiero chwilę później, że tylko zapytał co u niego słychać. Nawet nie zdążył zaprosić do zabawy, bo ten miał zeszklone oczy. Sam Logan się wystraszył, że to przez niego. Postanowiliśmy go zostawić. Przychodziliśmy na plac zabaw codziennie i codziennie on tam siedział. Przeważnie od dziewiątej do szesnastej huśtając się albo siedząc na bujanym koniku. I tak całe trzy dni. Siedział nie odzywając się. Czasami śpiewał coś przed nosem i za każdym razem była to jedna krótka piosenka o ... chmurkach słoniach.
- Katelyn też mi ją śpiewała raz.- musiała wtrącić przejęta tą historią.
- No... ale wracając do historii, czwartego dnia to ja osobiście do niego podszedłem i zapytałem się czy z nami nie zagra, bo potrzebowaliśmy pary. Na początku nie miał ochoty, ale widząc jak my się bawiliśmy, po dziesięciu minutach sam dołączył. I tak już zostało, że bawiliśmy się w czwórkę. Trochę zajęło mu to. Bał się przed nami otworzyć, a dopiero pół roku po tym jak nas poznał, powiedział, że jesteśmy jego pierwszymi kolegami i powiedział nam o swojej przyjaciółce, za którą tęskni. Bał się, że już nigdy jej nie zobaczy. Pomogliśmy mu w tym. Potem poznaliśmy prawdziwego Kenda, zostaliśmy przyjaciółmi. Teraz wiemy, że ta piosenka to była ich piosenka, a ten czas kiedy go poznaliśmy to było tak niedawno od kiedy widział ją po raz ostatni.
- Jak się na to patrzy, to jest to wzruszająca historia.
- A nawet.- przytaknął.- A Kat poznałem, bo Kendall ciągle o niej gadał i on ją nam przedstawił. Obudziło się w nim takie dziecko. Widać, ze był zakochany od pierwszego wejrzenia.
- Ja nie mam takiej historii. Katelyn poznałam na zajęciach. Usiadłyśmy w jednej ławce, bo już nie było miejsca. I może nie jest to tak ciekawe, ale połączyła nas niezwykła przyjaźń.
- To dobrze, bo człowiek bez przyjaciela to wariuje. A mogę zadać ci pytanie?
- No jasne.
- To znaczy mnie więcej wiem o co biega, ale dlaczego nie chodzisz do szkoły?
- Ah...- dziewczyna się zmieszała.- Przed zakończeniem drugiego roku miałam w szkole wypadek. Spadłam poważnie ze schodów. Pamiętam ten ból, to jak nie mogłam podnieść się z ziemi. Miałam złamaną nogę i to tak poważnie, że była potrzebna operacja. Byłam zrozpaczona. Przecież ja jestem tancerką. Byłam najlepsza w grupie baletowej i w tym roku miałam prowadzić własne przedstawienie. Pani Hemingway mnie uwielbiała...
- To ona kogoś lubi? Bo mnie to nienawidzi.
- A widzisz...- spojrzała na niego.
- Co było dalej?
- Lekarz powiedział mi, że nie będę mogła tańczyć. Przynajmniej przez jakiś czas. Pół roku miałam nogę w gipsie. Nadal chodzę na rehabilitację. Wiele specjalistów mi mówi, że kiedyś będę mogła tańczyć, ale ja nie mogę czekać. Nie dam rady tyle czekać.- zasmuciła się.- Nauczanie domowe, tej teorii, to nie jest to, czego chciałabym się tylko uczyć. Jestem w stanie zdać egzaminy teoretyczne, ale praktyczne... bez nich... jestem nikim. To wszystko poszło na marne. Nie miałabym szans na dobre studia, ale z tym się już dawno pogodziłam.
- Nie można porzucać marzeń.
- Wiem, ale czasami trzeba. A jeśli już jesteś pewien, że nic z tego nie będzie, to po co się starać? Trzeba zaakceptować sytuację.
- Poddałaś się.- stwierdził.
- Może się poddałam, ale zrobiłabym wszystko żebym mogła chociaż ten jeden raz zatańczyć na scenie przed ludźmi. Myślisz, że jeszcze się nacieszę tym?
- Musisz zacząć wierzyć w siebie.
- Wiara...- westchnęła.- Wiesz co? Ja będę już wracać do domu. Niedługo będę musiała iść do lekarza.
- No dobra. Odprowadzę cię.- wstał.
- Nie trzeba. Sama pójdę. Ale dzięki za rozmowę. Jesteś naprawdę fajny.- nie wiedziała czy to zrobić, ale odważyła się pocałować go w policzek.- Do zobaczenia, James.
- Pa...- pomachał do niej na do widzenia. Rozmarzył się po tym drobnym całusie. Czuł się tak jakby miał zaraz odlecieć gdzieś do góry i już nie wrócić, zupełnie jak opuszczony balon z helem. Bardzo dobrze czuł się w jej towarzystwie. Chyba się w niej zakochał. Nagle zebrał się w sobie. Wstał i postanowił ją dogonić.- Sam! Sam!
- Co się stało?- spytała zaskoczona.
- Zapomniałem o czymś.- wziął głębszy wdech. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco.[ Raz kozie śmierć, James!] Pocałował dziewczynę prosto w jej pełne, miękkie usta. Po chwili odkleił się od niej nie wiedząc czy dobrze zrobił. Sam spojrzała mu prostu w oczy.
- Nie żałuj niczego.- następnie sama go pocałowała. Na koniec uśmiechnęła się.- Naprawdę muszę iść.- zadowolony stał w miejscu i obserwował jak odchodzi.
Tymczasem Lucas korzystał z tego, że jego matka poszła na zakupy. Po tym jak dowiedziała się o jego orientacji, każdy dzień wygląda tak samo. Najpierw z samego rana wymiana dziwnych spojrzeń, potem ta niezręczna siła, następnie namowa matki na rzekomą pomoc, a to wszystko kończy się sprzeczkami. Bolało go to, że nie mogła dalej tego zaakceptować. W tym wszystkim pomagał mu Mitch. Bardzo cieszył się z tego, że znowu są razem, jednak byłoby wszystko dobrze gdyby miał poparcie ze strony swojej rodzicielki.
- Może chcesz żebym cię odprowadził?- spytał Mitcha gdy razem przeszli do korytarza.
- Nie będzie takiej potrzeby.- odpowiedział.- Twoja matka może wrócić w każdej chwili. Lepiej może będzie jeśli znajdzie cię w domu.
- Wiesz... ostatnio tyle się dzieje, że nawet przestała być taka nadopiekuńcza.
- Jak to? Czy to tylko o ciebie chodzi?
- Właśnie nie. O Jenny też. Jeśli o nią chodzi to wiesz... chodzi też o jej ojca. A ja to ja. Może nam odpuściła. Zdjęła ten śmieszny monitoring... Zdała sobie sprawę, że nie ma nad nami kontroli. Gdybym wiedział, że to tak szybko pójdzie to wcześniej bym jej powiedział. Nawet jeśli mielibyśmy się teraz do siebie nie odzywać.- przeczesał ręką swoje włosy.
- Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że jestem z tobą.- złapał go za rękę.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.- w tym momencie zadzwonił dzwonek, a ponieważ znajdował się blisko głowy Mitcha, ten aż podskoczył.- Kto to? Twoja matka?- przestraszył się.
- Zobaczę...- spojrzał przez wizję.- Kurdę, będzie problem. To David.
- Jaki David?
- Z naszej szkoły. Może lepiej wyjdź drugim wyjściem.
- Ok.- cmoknął go w policzek i wyszedł szybko drugimi drzwiami. Dzwonek znów zadzwonił. Lucas wstrzymał powietrze. Nie wiedział czy dobrze robi otwierając mu drzwi, jednak zaryzykował.- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Lucas.- odpowiedział. Mimo, że nie był jego nauczycielem, to doskonale wiedział kim jest.- Jest może twoja mama?
- Nie ma jej, ale tak szczerze mówiąc to nie wiem czy to dobrze, że pan tu przyszedł. Nie będzie zadowolona.
- Domyślam się, ale kiedyś w końcu muszę z nią porozmawiać. Bardzo mi na tym zależy.- dopiero teraz zorientował się, że trzyma bukiet kwiatów w ręce. Lucas spojrzał na piękną wiązankę i połączył fakty.
- To może niech pan wejdzie i zaczeka na nią w salonie.
- N-naprawdę mogę?- zdziwił się.
- Zapraszam.- rozchylił drzwi.- Niech pan sobie usiądzie.
- Nie będzie problemu?- zapytał wycierając buty.- Słyszałem jeszcze chyba Mitcha przez drzwi jeśli jeszcze kojarzę jego głos.
- Słyszał pan?- przestraszył się, że słyszał ich wyznanie.
- Znam to spojrzenie. Nie musisz się bać. Możesz mi ufać...
- To nie pana sprawa.- odrzekł sucho.- Wstawię kwiaty do wazonu.- bardziej je mu zabrał niż wziął. Podszedł szybkim krokiem do kuchni i wlał wody do naczynia. Nauczyciel speszył się jego zachowaniem.
- Przepraszam, ale starałem się być jak najbardziej delikatny.
- To ja przepraszam, panie Com...Torrensel, eh.- złapał się za głowę, bo o mało co, aby się pomylił. Znaczy i tak nie popełnił błędu, ale oboje rozumieli o co chodzi.
- Nie ma problemu. I możesz mi mówić David.
- Myślę, że szybko się nie przyzwyczaję. W sumie to pierwsza nasza taka rozmowa. Prawie pana nie znam.
- W sumie to prawda.- przytaknął.
- To może zaczniemy od szklanki herbaty?- spytał.
- Chętnie.- odpowiedział. Dopóki nie zaparzyła się woda, oboje milczeli. David pozwolił sobie rozejrzeć się po pięknym mieszkaniu. Oglądał zdjęcia. Szczególnie zainteresowało go to gdzie jest na nich Lidia ze swoimi jeszcze wtedy pięcioletnimi dziećmi.
- Proszę.- podał mu filiżankę.
- Dziękuję.
- Mogę wiedzieć o czym pan chce rozmawiać z moją mamą skoro przyniósł jej pan kwiaty?
- Chciałbym wszystko poukładać, naprawić...
- Nawet jeśli to wina leży po jej stronie?- zdziwił się.
- Nie wiem czy wiesz, ale nadal mi na niej zależy. Marzy mi się, że będziemy razem i będziemy dobrą rodziną. Nie mam zamiaru zastępować ci ojca, ale chciałbym, abyś mnie zaakceptował. W sumie po co ja cię o to proszę skoro pewnie zostanę wyrzucony za drzwi.
- Akceptuję. Jest pan wporzo. Niech pan wie, że po tym jak tata umarł, mama jest bardzo samotna. Może po niej tego nie widać, bo próbowała zamaskować wszystko pracą, ale chcieliśmy nie raz z Jenny, aby kogoś sobie znalazła. Mimo to, że nie akceptuje mnie teraz, to ja chce dla niej dobrze.
- Masz problemy z Lydią?
- A kto nie ma... Wolałbym o tym nie rozmawiać. To dla mnie nadal delikatny temat.
- Ok. Jakby co to masz moje poparcie.
- Mam je u pana, a u swojej mamy nie. Co za ironia.- napił się herbaty.
- Jestem w końcu pedagogiem.
- Czemu drzwi są otwarte?- do domu wparowała Lydia. Gdy zobaczyła, że jej syn pije herbatę z Davidem, przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć.- Co ty tu robisz? Lucas, zostaw nas samych.- chłopak bez słowa wyszedł.
- Czekając na ciebie rozmawialiśmy. No i cześć tak w ogóle.
- Nie jesteś jego nauczycielem żeby z nim rozmawiać, nawet o szkole.- położyła torebkę na komodzie.- Po co przyszedłeś? Skąd znasz mój adres?
- Przecież mam do tego wgląd.- wstał.
- Życzę sobie, abyś więcej nie wykorzystywał tego.- założyła ręce.- I nie mamy o czym rozmawiać.
- Tak myślałem, że nie będziesz chciała. Jednak nie uważasz, że bez sensu jest to żebyś tak się zachowywała? Czy to nie ja powinienem być zły, że zataiłaś przed nami dziecko? To ty uciekłaś ode mnie. Chciałem dać ci wszystko i nadal chcę, bo nigdy nie przestałem cię kochać, Lydia.
- Wyjdź stąd tchórzu.
- To taki znalazłaś sobie powód? Może i żałuję tego, że nie rozegrałem tego inaczej, ale oboje zasługujemy na wspólne wybaczenie. Proszę, daj mi szansę.- podszedł do niej.
- Nie! Nie zbliżaj się do mnie. Wyjdź!
- Jak widzę jeszcze nie dojrzałaś do normalnej rozmowy.- zawiódł się.- A nie mamy już dwudziestu lat. Przyniosłem ci kwiaty. Cześć. Jakbyś zmieniła zdanie, to będę czekał.- następnie wyszedł. Lydia aż zamknęła drzwi na zamek gdy tylko David opuścił jej teren zamieszkania.
Złapała bukiet herbacianych róż. Gdy chciała je wyrzucić wypadł z nich mały liścik. Było na niej rozpoznawalne małe pismo.
Pamiętasz te kwiaty? Dokładnie takie same dałem Ci tej wyjątkowej nocy. Powiedziałaś, że jeszcze nigdy nie dostałaś takich kwiatów i przez to stały się Twoimi ulubionymi. Uśmiechając się zaplotłaś sobie czerwoną wstążkę na nadgarstku patrząc na nią jak na diamentowy sznur. A ja wtedy chcąc powiedzieć Ci te dwa magiczne słowa, zacząłem się jąkać jak uczeń przed niezapowiedzianą odpowiedzią ustną. Ty dokładnie wiedziałaś co chcę Ci powiedzieć, ale czekałaś cierpliwie chowając swój piękny uśmiech za dłonią. Nie znaliśmy się długo, ale wiedziałem, że jesteś tą jedyną, która daje mi siłę. Gdy powiedziałem Kocham Cię... gdy złączył nas ten namiętny pocałunek... nie liczyło się już nic innego. Byłem w stanie oddać dla Ciebie wszystko. I wiesz co? Nic się od tamtej pory nie zmieniło. Kocham Cię. David.
Lydia nie mogła powstrzymać łez, które cisnęły się jej do oczu. Nawet tego nie kontrolowała. Odłożyła kwiaty i raz jeszcze przeczytała liścik z uśmiechem na twarzy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~ Hejeczki mordeczki :P Wiecie, że zapasy mi się skończyły? Muszę pisać na bieżąco. Ten rozdział jest pierwszym, który nie czekał w kolejce w roboczych. Trochę pod presją czasu, ale napisałam i myślę, że dobrze wyszedł. Akurat naszła mnie w środę wena ;)
~ Wolicie Jamesa z Ashley czy z Sam? Myślę, że to teraz pytanie retoryczne :) Dowiedzieliście się też trochę o Kendallu tuż po przeprowadzce i po tym przykrym zdarzeniu. Czy Lydia da Davidowi szansę? Czy będzie on dobrym macochem, hue :D Nie takim jak Carter?
~ Piszcie komcie. Wytrzymajcie jeszcze troszkę ze mną, bo ten blog swój koniec ma już w grudniu. Tylko jeszcze nie wiem którego. To zależy jak rozłożę wątki.
~ Piszcie komcie. Wytrzymajcie jeszcze troszkę ze mną, bo ten blog swój koniec ma już w grudniu. Tylko jeszcze nie wiem którego. To zależy jak rozłożę wątki.
Związek Jamesa i Ashley to (chyba) była pomyłka. No serio? W życiu bym na to nie wpadła. Może i przez jakiś czas było uroczo, ale potem przesadziła. Każdy ma własne problemy, a Jamesowi dwie laski w głowie. Ciekawe, jaka jest ta Sam. Tak ogólnie. Wiesz, co mam na myśli. Wydaje się miła, ale wygląda na to, że nie każdy tak o niej myśli. Kat i Ken mają szlaban. No, szkoda... A przecież oni są tacy słodcy... Dobra. Mówi się trudno. Może jeszcze się dogadają. Albo ojczym Kat da sobie spokój. Chociaż za bardzo bym na to nie liczyła.
OdpowiedzUsuńMieli chwil zabawy... Tak, taki coś każdemu od czasu do czas się przydaje. Wtedy przychodzi... ulga. Podobało mi się, jak James opowiadał o reszcie. Szczególnie o Kendallu. Jak był taki samiuteńki. To było takie słodkie i smutne.
Straciłam wątek... Było chyba coś o całowaniu... Potem coś o Lucasie... Muszę to później przeczytać jeszcze raz. Notka świetna! Czekam na nn! Pozdrawiam. Lecę, bo mam jeszcze trzy rozdziały na forum do przeczytania.
PS. Dzisiaj pisałam notkę na „Stado”, idzie mi lepiej niż przy LA. Chociaż dziwnie się czuję, pisząc jako chłopiec dłuższy tekst niż na 2000 znaków.
Dejwid i Lidzia razem? On jest dla niej za fajny... No serio. Ja to ją nadal widze z Carterem ale jak wróci do Dejwidka to może się zmieni i nie bd taka głupia i zacznę ją lubić? I może nasze bliźniaki bd miały lepiej? :)
OdpowiedzUsuńNo wiedziałem że James bd sie ślimaczył do Sam. Ale z tym pocałunkiem to mnie zaskoczył. Odwazny ^^ I na dobre wyszło. Ty na głowę upadłaś że takie głupie pytania zadajesz? Oczywiście że wolę Jamesa z Sam niż z Ash ;p
Samcia spadła ze schodów? Czemu mi sie wydaje że to nie był wypadek? Że to Ash i May maczały w tym palce. No wiesz.. Ona była najlepsza i wgl a one w jej cieniu i jeszcze Sam w pamiętniku tej psycholki...
Biedny mały Kendzio jeszcze bardziej łapie za serce niż biedny duży Kendzio... Ale Ty go lubisz ranić :D Lubię to ^^
Logan nabija się z Jamesa? No proszę... Niech lepiej popatrzy na sb i swoją chorą relację z May i to jak do niej zarywał. I kto tu z kogo się powinien śmiać? Niech sie walnie tą swoją pociętą łapą w łeb i niech się nie odzywa.
Nie zapomniałem o niczym? Super rozdzialicho staro-młoda :p
A już wiem co chciałem napisać. Poczuj sie jak ja. Pisz na bieżąco. Hue ;p Chociaż znając Cb to Ty w wolnej chwili machniesz z 3 rozdziały i już zapas bd ;p
Super rozdział sroko ze tamtego nie skomentowałam sle czasu za bardzo nie mam
OdpowiedzUsuńAle oba są super. Czekam
Jestem za Jamesem i Sam. Niech sobie znajdzie odpowiednią dziewczynę. Też czuję, że Ash zepchnęła ją z tych schodów. Jeśli to prawda to będzie mega wkurw. David lepszy niż Carter. Jest mi żal, że stracił żonę, ale wolę razem tych dwóch kochanków za starych lat :)
OdpowiedzUsuńOczywiście nastał ten czas, kiedy brak czasu na wszystko :(
OdpowiedzUsuńNo wiec tak: James i Sam jeeeej :D oczywiste, ze wole ich razem
Kend i Kat biedni rozłączeni :(
Lydia powinna dac szanse Davidowi, albo on powinien zobaczyc jaka jest i dac sb z nią spokój ;)
Jak do grudnia? :O :O ???? Tylko nie koncz blisko 4, bo to byłby najgorszy prezent na urodziny w zyciu :(
Supcio i czekam na nextyyyy :))